Na Bohol wysiadamy ok 19. Większość przyjezdnych jedzie prosto na Alona Beach, my decydujemy się zostać w Tagbilaran. Pierwszy raz wsiadamy w tuk tuka czyli motorek 155ccm z dospawaną budą, w którą spokojnie mieści się 5 osób (!). Wszyscy Filipińczycy na tuk tuka mówią "trycykl", nie znają się :)
Z pomocą tuk tuk-owca znajdujemy nocleg za 700 peso. Zarządcą nieruchomości, portierem i ochroniarzem jest jeden gość, który wieczorami przebiera się jak panowie z teledysku YMCA. Tyle, że ma shotguna :) W ogóle wszyscy goście w mundurze mają jak nie shotguna to przynajmniej mały pistolecik w kaburze. A w mundurze jest nawet gość, który otwiera Ci drzwi do sklepiku z pączkami :)
W Tagbilaran spędzamy dwa kolejne dni. Pierwszego dnia wynajmujemy skuterek i jedziemy na Alona Beach w Panglao. Po prawie 4 dniach w podróży pijemy pierwsze piwko pod palmą, smakuje wyśmienicie :) próbujemy też schłodzić się w wodzie ale jak tu się schłodzić w czymś co ma pewnie ze 30 stopni :/
Drugiego dnia dla odmiany wynajmujemy skuterek. Koszt to ok 500 peso + paliwo. Tankujemy na full i jedziemy na Chocolate Hills - okrągłe górki, które niby są brązowe i przypominają kopce czekoladek. Mapka w rękę i w drogę. Po jakiejś godzince mapkę już schowaliśmy bo okazało się, że jedziemy jakąś drogą, która powstaje na naszych oczach i nie ma jej na mapie. Jechało się za to bardzo ciekawie, samymi lokalnymi wioskami, lasami i górkami, zero białych twarzy. Można było np spłynąć na dętce po rzece Loboc z miejscowymi dzieciakami :) Po około 2 godzinach drogi w nieznane wyjechaliśmy w Butuan, gdzie na kierujących motorami czekała atrakcja w postaci shota rumu za jakieś 7 peso czyli 50groszy. Butuan to już rzut beretem od Czekoladowych Wzgórz. Obejrzeliśmy je wzdłuż i w poprzek i wybraliśmy się w drogę do Corella aby obejrzeć tarsiery, małe szczurko-chomiki z wyłupiastymi oczami. Z powodu objazdów znowu zabłądziliśmy i do tarsierów dotarliśmy pół godziny przed zamknięciem tego mini rezerwatu.
Tarsierów w niedużym rezerwacie jest kilkanaście. W nocy śmigają sobie po drzewach a nad ranem chowają się jak tylko mogą przed turystami. W kryjówce siedzą już cały dzień no bo jasno, słońce, 37 stopni i w ogóle bez sensu się ruszać.. Tego dnia opiekunowie rezerwatu odszukali tylko trzy tarsiery i to właśnie te trzy sztuki było nam dane zobaczyć. Świetne zwierzątka, warto bylo tłuc się motorem te kilka godzin.
Ok 19, trochę zmęczeni docieramy do Tagbilaran, szukamy jakiegoś świetnego jedzonka i znajdujemy je w Pizza Hut :) w pizza hut będziemy częstymi gośćmi, niestety ciężko jest znaleźć tanie i dobre miejscowe jedzonko.