Do El Nido dojechaliśmy ok 1 w nocy. Za 50 peso tuk tukowiec szybko pomógł nam znaleźć jakąś dziuplę do spania. Po szybkim prysznicu usnąłem jak małe dziecko, droga do El Nido zajęła ponad 5 godzin z czego ostatnie dwie to jazda 80kmh po szutrze i dołach. Ja niemiłosiernie obiłem szybę głową, Asia spała na moich kolanach i mówi, że nie pamięta żeby była jakaś nieasfaltowa nawierzchnia :)
W pobudce pomogli nam Filipińscy sąsiedzi i muzyczka od 6 rano :) Po przebudzeniu wyszliśmy wybadać okolicę, wrażenie zrobiły na nas wysokie, ostre klify tuż przy miasteczku. El Nido podobno znaczy "gniazdo" i trzeba przyznać, że położenie oddaje tę nazwę.
Po kilku okrążeniach miasteczka dochodzimy do wniosku, że:
- nasza dziupla do spania to naprawdę dziupla, w tej samej cenie (700 peso za pokój z wiatrakiem) znajdujemy całkiem przyjemne spanie
- w miasteczku nie ma bankomatów, przelicznik za dolara jest sporo słabszy (42,9)
- jedzenie w dalszym ciągu jest słabe :( na śniadania chodzimy do Art Cafe gdzie jest smacznie ale drogo: od 400 do nawet 600 peso za śniadanie z kawą, min 500 za obiad (ceny za dwie osoby)
- jest piknie :)
Po szybkim ogarnięciu, śniadanku, zmianie noclegu i wykupieniu wycieczek na dwa kolejne dni wybieramy się na pobliską plaże Los Kabanos (właściwie to chyba Los Cabanas). Parę minut trycyklem to kosz 150 a po stargowaniu 100 peso. Z targowaniem w miasteczku jest ciężko, ciągle słyszymy "fixed price" ale trza być twardym :) Los Kabanos, zimne piwko, widok na pobliskie wysepki w zatoce, czyściutka woda, muzyczka z jedynego baru na plaży, jest piknie :)
W El Nido mieliśmy zostać 3-4 dni po czym chcieliśmy zobaczyć tarasy ryżowe na północy Luzon. Po kalkulacji czasu i uwzględnieniu ceny biletu do Manili "na jutro" decydujemy aby zostać w El Nido do końca wyjazdu. Śrubujemy rekord noclegów w jednym miejscu w Azji do sześciu :) Jeździmy na wycieczki po okolicznych wyspach, razem z zapoznanymi jeszcze w Puerto Princessa Dorotą i Jackiem śmigamy skuterkami na Nacpan Beach, wchodzimy na szczyt klifu co w godzinach 14-17 pozbawia nas połowy wody w organizmie :) próbujemy miejscowego rumu, którego piersiówka kosztuje 40 peso i przekonujemy się czemu wszyscy nazywają go "podłym rumem", jednego wieczoru łapiemy się na Full Moon Party, całkiem spoko atmosfera ale impreza jest mniejsza niż codziennie imprezy na plaży w Ko Phi Phi.
Jest piknie :)